Obserwatorzy

sobota, 28 kwietnia 2012


 


Trans



  Biegłam przez ciemny i zamglony park. Uciekałam jakiemuś potworowi. Czułam, że jest już blisko, że obserwuje moje poczynania. Ogarnął mnie mrok. Nagle potknęłam się o kamień i po chwili leżałam już na ziemi. To było straszne.  Wydawało mi się, że zginę, że potwór jest już blisko, że zaraz mnie zje. Postanowiłam poczekać w milczeniu na nieuniknioną śmierć. Słyszałam wzmagający się oddech. Ciężki oddech. I szybkie kroki. Coraz bardziej się bałam. Mimo tego, że słyszałam już niemal obok mnie, czyjś oddech, to nikogo wciąż nie widziałam.  Po pięciu minutach ciężkigo czekania, zobaczyłam cień. Zbliżał się. Nagle ktoś złapał mocno za moją rękę.
                Wydarłam się. Przeraźliwie. Okropnie. To był tylko sen, pomyślałam. Wymachując rękoma na wszystkie strony, otworzyłam szeroko oczy i oślepiło mnie słońce. Oh, jakież one było piękne.. Ucieszyłam się, że po tygodniu brzydkiej pogody w koncu nastąpiła metamorfoza.  Po sekundzie usłyszałam, że ktoś bardzo szybko starał się biec po schodach, ale niezbyt mu to wychodziło. Bez pukania, do pokoju wparowała Iris z wytrzeszczonymi oczyma. Po chwili zauważyłam, że ma w ręku patelnię.
-Co się stało?! Kto tu był?!-spytała  wymachując patelnią, tak,  jak ja wcześniej rękoma.
Prychnęłam.
  Iris widząc moją minę, oburzyła się.
-Żarty sobie robisz?!-spytała siadając z ulgą na krześle.
-Miałam zły sen.-odparłam nadal się uśmiechając. Iris znowu kamień spadł z serca i oparła  głowę na ręku.
-To dlatego tak krzyczałaś?
Znowu prychnęłam.
-Tak.-rzekłam wstając z łółżka.
-O matko. Nawet nie wiesz ile mi strachu napędziłaś.-powiedziała przyglądając się patelni. Pewnie znowu zobaczyła, że nie tak ją umyłam lub coś w tym rodzaju.
-Proszę cię. Pewnie byłoby ci na rękę, gdyby faktycznie mnie ktoś porwał.-powiedziałam ironicznie, otwierając okno. Wiedziałam, że taka była prawda. Nie musiała się z tym ukrywać.
-Nie mów tak. Martwiłam się, dobrze wiesz. Traktuję cię jak córkę, której nigdy nie miałam.
-Ale ja cię traktuję jak żonę mojego taty, a nie jak moją mamę. A teraz wyjdź, chcę jeszcze pospać.-fuknęłam na Iris i położyłam się spowrotem na łóżko.
-Przykro mi, że jest tak, a nie inaczej. No cóż, jak uważasz.Śpij dobrze. Jak się obudzisz zrobię ci śniadanie. Masz ochotę na tosty?-spytała uśmiechając się. Wiedziałam, że zaczyna się starać, ale chyba nie byłam gotowa na wyciągnięcie ręki.
-No.-odparłam zaspana.
                  Gdy Iris wyszła, sądziłam, że  zasnę, ale jakoś nie mogłam.  Zajęłam się rozyślaniem nad Christopher'rem. Pamiętam go całego. Wyobraziłam sobie jego stojącego na tle tablicy interaktywnej. Delikatnie przymykającego oczy. Takiego pięknego. Oh, jak ja chciałam go poznać. Przyszedł mi nawet do głowy pomysł, ale rzucić na niego zaklęcie, takie jak na Lucasa. Byłoby wspaniale, pomyślałam. Wtedy już wszytko zaplanowałam, ale nieco później zdałam sobie sprawę, że skoro bez czarów mu się nie spodobam, to to nie miało sensu.
                 Wieczorem postanowiłam nie zawracać sobie głowy tym nowym i zająć się na przykład nauką. Wiedziałam, że i tak nic by z tego nie wyszło, więc nie chciałam się na darmo wysilać.
                    W niedzielę od rana oglądałam telewizję i czasami dzwoniłam do koleżanek na ploty. Gdy po południu tata z Iris wrócili z pracy zniesmaczyłam się. Nie rozbierając się weszli do pokoju.
-Kapryśna siedemnastolatko, jedziemy na pizzę-rzekł z uśmiechem James. Puściłam jego uwagę mimo uszu i wstałam, tak samo ucieszona jak Iris i James.
-Świetnie. Już myślałam, że będę do wieczora musiała siedzieć przed telewizorem.-odparłam zakładając kurtkę.
- Pojedziemy do Okey. Tą na Green Street zamknęli.-oznajmiła Iris, wybierając pizzerię.
-Oh, szkoda...-zasmucił  się tata-mają tam świetną pizzę z pieczarkami.
-Mieli, tatusiu-poprawiłam, klepiąc go po ramieniu-mieli.
                Po pizzy wstąpiliśmy do państwa Sykes, znajomych taty. Nie cierpiałam wizyt u gości, ale zdecydowałam się to przeboleć. Słuchałam jak co chwilę, któryś z dorosłych wybuchał śmiechem.  Jakie to było dziwne. Czasami  w ogóle ich nie rozumiałam, pomimo tego, że byłam już blisko 18-stki.
                 W poniedziałek niechętnie, z bólem i przy użyciu czarów przeniosłam się do szkoły.  Byłam pewna, że nikt jak zawsze nic nie widział.  Znudzona poszłam na chemię. Wchodząc do klasy doznałam w małym stopniu szoku. W mojej ławce siedział Christopher!  Stałam przez moment jak wryta i patrzyłam się to na niego, to na panią Call. A miałam o nim zapomniec, nie robic sobie nadzieii, a on siedzi ze mną prawie na każdej lekcji, pomyślałam. Zdziwiona usiadłam obok nowego na krześle i wyjęłam zeszyt, i książkę. On, nie wiedzieć czemu wpatrywał się w drzewa za oknem i w ogóle nie zwracał na mnie uwagi.
                W połowie lekcji delikatnie się obrócił, ale dalej nie odrywał wzroku od  drzew. Gdy stopniowo obracał głowę, zdałam sobie sprawę, że chce na mnie popatrzeć. Po długim obracaniu głowy o parę stopni,  nasze oczy się spotkały, a jego były wtedy koloru czarnego, zupełnie jak węgiel. Zdziwiłam sie i niepewnie wygiełam kąciki ust w górę. Po chwili odwzajemnił uśmiech. Byliśmy tak blisko. Potem zaczęłam oglądać jego koszule w kratkę, narzuconą na szarą koszulkę z krótkim rękawem. Później zjechałam oczyma na jego czarne spodnie, także z jakiegoś dziwnego materiału. Tak modnie się ubierał. Zazdrościłam mu przez chwilę, ale potem przypomniałam sobie, jak bardzo lubię mój styl. Gdy ciągłe gapienie się na siebie zaczęło stawać się kompromitujące, odwróciłam głowę. Poczułam też, że na moich policzkach pojawiły się rumieńce. Myślałam, że w końcu się odezwie, ale nic na to nie wskazywało. On tylko spuścił głowę i patrzył się w zeszyt.
                 Kiedy chemia zaczęła dobiegać do końca, Christopher zaczął się tak jakby przygotowywać do rozmowy ze mną. Popatrzył się niepewnie parę razy w me oczy. Czasami wypisywał notatki w zeszycie, aż w końcu się przemógł i z kojącym spojrzeniem zwrócił się do mnie:
-Cześć.-rzekł- Chyba wcześniej nie mieliśmy okazji się poznać. Nazywam się  Christopher  Sullen.-byłam wniebowzięta, że odezwał się  do mnie. Myślałam, że nigdy nie będę miała okazji z nim pomówić.
-Amanda Wild.-przedstawiłam się, wyginając kąciki ust.-lub po prostu Amy.
-Jak ładnie.-pochlebił, a potem zamknął zeszyt.
  Prychnęłam. Chciałam coś powiedzieć, ale przerwał mi dźwięk dzwonka. Wszyscy oprócz mnie i Chris'a wybiegli z klasy, o mało się nie depcząc. Po chwili razem z przystojnym  nowym zabraliśmy książki i wyszliśmy z klasy.
                    Idąc do szfek kontynuowaliśmy rozmowę:
-Nie podoba ci się twoje imię?-spytał zdziwiony. Widziałam, że nie jest pewny następnego ruchu.
-Może być.-odparłam-skąd przyjechałeś?
-Z Kanady.-rzekł gapiąc się w swe markowe buty.
-Oh, jak fajnie. Nigdy nie byłam w Kanadzie. Musi być tam ładnie.
Zmarszczył czoło i podrapał się po skroni.
-Tutaj jest ładniej.-rzekł uśmiechając się. Nadal byłam zachwycona, ale emocje juz mi trochę opadły. Po prostu podobał mi się.
-Czym się zajmujesz?
-Hmm.. narazie chodzę do szkoły.-zaśmiał się. Widocznie moje pytanie go rozbawiło.
-To tak,  jak ja.-odparłam chowając książki do szafki.
-A masz jakieś hobby?-spytał nagle opierając dostatecznie umięśnioną rękę o szafkę. W oczy ponownie rzuciła mi się ciekawa koszula w kratę.
-Raczej nie mam. Lubię dużo rzeczy.-odpowiedziałam. Nie chciałam mu powiedzieć też, że lubię muzykę klasyczną, bo pewnie by mnie wyśmiał.
-Ja też.-nagle nas oboje ta rozmowa zaczęła męczyć. Nie mieliśmy tematów. Stojąc przy szafkach zaczęłam się bawić swymi palcami. Chciałam jakoś go spławić, albo sama odejść. Klepiąc się po głowie skłamałam:
-Wiesz, może później pogadamy. Zapomniałam, że obiecałam coś koleżance, więc muszę uciekać. Cześć-pożegnałam się i szybkim krokiem odeszłam. Nie wiem czy w ogóle coś powiedział. Wiem, że stał zmieszany, a jak odbiegłam to nawet się nie odwrócił, ponieważ nadal zaciekawiona się oglądałam.  Ździwiło mnie to, ale  jednocześnie nie przejmowało. Nieco wstrząśnięta wybiegłam ze szkoły. Myślałam, że coś między nami zaiskrzy, a tu nic, pomyślałam. Zasmuciło mnie to. Za rogiem budynku wyjęłam w pośpiechu róźdźkę i po chwili byłam już przed drzwiami mojego domu.
-A ty co tak szybko?-zdziwił się James.
-Nauczyciel fizyki zachorował.-skłamałam-a ty nie powinieneś być w pracy?
-Och, nie.
-Czemu?-spytałam nieco wystraszona.
-Zrobiłem sobie wolne. Mało czasu z wami spędzam.-stwierdził.
-Mało?-wycedziłam- Nie wiem jak Iris, ale moje potrzeby, typu kontakt córki z ojcem, zaspokajasz w 100%.
-Miło to słyszeć. W lodówce jest twój wczorajszy deser.
-Wiem. Ale nie jestem głodna.-jednym susem skoczyłam na schody i po chwili byłam już w swoim przytulnym pokoju. Zmęczona zaczęłam przyglądać się idealnie białej firance(Iris dbała nawet o najmniejszy szczegół, byle by w domu był porządek). Tuż obok okna stało drewniane  2-osobowe łoże, które przykuło, nie wiedzieć czemu, moją uwagę. Zdziwiona swym zachowaniem przerzuciłam zmęczony wzrok na sosnowe biurko i zieloną lampkę. Wtedy zdałam sobie sprawę, że bardzo lubię swój pokój.
                        Może powodem moich przedziwacznych myśli i rozważań był Chris? Może to była jego wina? Dlaczego działał na mnie jak narkotyk? Dlaczego nie umieliśmy się dogadać? Najmniejsze spojrzenie, uśmiech.. Traciłam przy takich gestach z jego strony głowę. Nie za bardzo mi się to spodobało, ale ubolewałam nad tym, że nigdy nic  z tego nie będzie. Najwyżej zostaniemy przyjaciółmi, pomyślałam, oh, nie.. Kumplami. W moim słowniku nie ma takiego słowa jak przyjaźń, dodałam w myślach.
                       Przeżywając całą tę sytuację, powoli zasnęłam, wyznaczając kierunek ku krainie snów.
                      Następnego dnia, z nadzięją, że porozmawiam jeszcze raz z pięknym nowym, poszłam do szkoły. Tym razem nie użyłam czarów. Co gorsza-zapomniałam różdżki. Mam jeszcze zaklęcia rękoczynne, pomyślałam. Szkoda tylko, że tak mało ich znałam.
                      Korzystając z cudownej słonecznej pogody podczas przerwy, wyszłam na dziedziniec szkoły, chcąc posiedzieć i powygrzewać się na ławce. Usiadłam i w delikatnym uśmiechu przymknęłam oczy, wyciągając nogi do przodu. Słońce docierało do każdego zakamarka mojego ciała. Pragnęłam rozkoszować się nim, tak jak Chris'em w myślach. Po chwili ucichły hałasy i na dworze zostało zaledwie 5-ciu uczniów, łącznie ze mną.  Po chwili rozmażyłam się o pięknym nowym i na sekundkę odpłynęłam. Słońce świeciło mi wprost na twarz. Nagle jakiś uczeń, zasłaniając słońce i rzucając cień na me, ledwo przymkniętę powieki, westchnął. Gdy całkiem otworzyłam oczy, ukazał się im Chris. W tym samym momencie moje wargi rozciągnęły się, prezentując szczery uśmiech. Tak, cieszyłam się, że go widzę.
-Mogę porozkoszować się słońcem razem z tobą?-spytał, przyglądając się mojej lekko opadającej szczęce.
-Pewnie.-odparłam klepiąc miejsce po mojej prawej. Bez wachania zajął miejsce i uśmiechnął się łobuzersko. Gdy tylko ujrzałam ten uśmiech, zakochałam się. To był moment. Wiedziałam, że zaraz stracę głowę, więc przymusowo odwróciłam wzrok. Po chwili zauważyłam, że usiadł dalej, niż wskazywała moja dłoń.
-Nie bój się. Nie gryzę.- zażartowałam, myśląc, że zbliży się. Niestety nie poskutkowało.
-Amando..-zaczął.
-Amy-poprawiłam.
-Uważam, że Amanda brzmi bardzo ładnie. Pozwól, że tak będę się do ciebie zwracał.- uśmiechnął się szelmowsko i ścisnął dłonie w pięści. Widziałam, że z czymś się męczy.
-Bardziej przyzwyczaiłam się do Amy, ale niech ci będzie. Teraz możesz przejść do sedna.-wygięłam kąciki ust.
-Tak więc, Amando, poszłabyś ze mną jutro na spacer?-spytał, a ja starałam się stłumić w sobie śmiech. Na randkę nie zaprasza się na spacer, pomyślałam. Ale może to nie randka, spytałam siebie.
-Spacer? Ale dokąd?
-Gdzie zechcesz. Pragnę cię bliżej poznać.-odparł. Wydał mi się wtedy trochę dziwny.
-To może na pogaduchy chodźmy do parku?-zasugerowałam.
-A to nie będzie spacer?
-Jakbyśmy pojechali tam rowerem, to nie.-odpowiedziałam nadal się uśmiechając.
-A ktoś wspominał o rowerach?-spytał oglądając bacznie wnętrze swej prawej dłoni. Nagle przycisnął środek dłoni i jęknął, prawdopodobnie z bólu.
-Wszystko w porządku?-spytałam zdziwiona.
-Tak, w porządku.-wycedził. Przestraszyłam się , a Chris zdenerwowany wstał, odwrócił się do mnie plecami i zrobił 4 kroki na przód.  Gdy przystanął, złapał się lewą ręką za głowę i delikatnie pochylił.
-Christopher, chodźmy do pielęgniarki!-Zadeklarowałam i pociągnęłam go za rękaw. W ułamku sekundy przejął moją dłoń, kryjąc ją w swoich. Potem z nadludzką szybkością obrócił się do mnie. Jego oczy znowu były normalne, a Chris uspokoił się troszkę. Byłam zszokowana. Po chwili chciałam wyrwać swą rękę z uścisku, ale Chris kurczowo ją trzymał wpatrując się w me przerażone oczy. Wydawał się być nieobecny.
-Chris, puść mnie! To boli!-rozkazałam, ale on zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie słyszał. Próby wyrwania się z jego uścisku przerwałam po minucie. Nagle, wszytko stało się nie ważne. Byłam cała jego. Władał mną i każdym kawałkiem mego ciała. Wszystko mu się poddało. Byłam gotowa zrobić dla niego cokolwiek, czego by zażądał. Byłam jego własnością, posiadał mnie i nie przeszkadzało mi to. To tak jakby jego dotyk decydował o  moich decyzjach. Tak, jakby to od niego wszystko zależało. Poczułam błogość i spokój. Po dłuższej chwili zaczęłam słyszeć ledwie słyszalne odgłosy. Nasilały się, aż w końcu usłyszałam dość wyraźnie:
-Christopher, opanuj się!-rzekł miły, nieco poważny, ciepły i kojący żeński głos. Po  tym rozkazie fala poddania się minęła i Chris wypuścił moją lekko posiniaczoną od mocnego uścisku dłoń. Opadła bezsilnie wzdłóż tułowia. Zniknęło tamto wspaniałe uczucie. Tylko Christopher i ja. To było piękne i jak się później okazało, zniszczyła to Michele, siostra Chris'a.  Niestety musiałam wrócić do rzeczywistości.
-Co ty wyprawiasz?!!-warknęła ciemno włosa piękność.
-Musiałem.- powiedziawszy to zerknął w mą stronę, a ja widząc to rzuciłam się pędem do szkoły. Zdołałam jeszcze usłyszeć:
-Jak wpadnie w trans, to cię zabiję, rozumiesz?!-wykrzyczała.
-Przepraszam.-rzekł.
Nie wiedziałam co się dzieje. Jaki trans?! O co chodziło? Czego on ode mnie chciał? Czego obydwoje chcieli? Biegnąc ku damskiej łazience zobaczyłam Roslyn i mimowolnie zwolniłam. Pomachałam jej i wbiegłam do ubikacji. Zdenerwowana podniosłam delikatnie prawą dłoń do góry i ujrzałam moją skórę, gdzie niegdzie koloru fioletowego. Miałam wszędzie siniaki i ledwo ruszałam dłonią. Czemu tak ściskał? Co ja mu zrobiłam? Ból ściskał me słabe serce.



---------------------------------------------------------------

Wiem, trochę drętwe, ale wszystko się później rozkręci. Dzięki wszystkim, którzy odwiedzają mojego bloga. Jesteście mega fajni. <3
Dedyk dla Mrs. Sykes ; *********************

piątek, 27 kwietnia 2012




Rozdział 1-przepiękni


       Życie jest jak nić... Albo bez zbędnych aluzji. Wszystko zaczęło się w piątek.Oh, jak ja kocham te piątki. Wstałam jak co dzień, by odbyć nieszczęsną podróż do szkoły, i aby potem wrócić z niej, co wydawało się być mniej nieszczęsne. Obudził mnie wrzask Iris, mojej macochy:
-Amy! Zejdź na dół!-wykrzyczała. Mój kochany tatuś, nie wiadomo po co, po raz drugi się ożenił. Z całego serca nie nawidziłam Iris. Rozkazywała mi, pomimo tego, że miałam prawie 18 lat. Traktowała mnie jak dziecko. Mój tata nie był takim pesymistom  jak ja i twierdził: "Jesteś dla Iris jak córka". Absurd.
         Skoro tak było, dlaczego mi tego nie okazywała? Może mnie nie lubiła, tak jak ja jej? Może była zazdrosna, że tata tak dużo czasu ze mną spędzał? Mogłam zadawać sobie mnóstwo pytań, ale na żadne z nich nie otrzymywałam odpowiedzi. Jednakże jedno wiedziałam napewno, Iris była strasznie chłodna i nieprzyjemna. Cóż, przynajmniej w stosunku do mnie.
        Zbiegając po schodach potknęłam się o książkę od fizyki i tu przypomniała mi się szkoła. Przez głowę przemknęła mi myśl aby zabawić się w wagary i odpuścić sobie nudne "zdobywanie wiedzy". W sumie to mogłam to wykonać. Byłam przecież czarodziejką. Tak, zgadza się- czarodziejką. Taką z różdżką i księgą zaklęć. No, może nie dosłownie. Ale nie licząc tego,że miałam moc, byłam najzwyklejszą nastolatką. Mogłam wtedy przestawić zegarek na godzinę, o której kończę lekcje, albo sprawić, by nauczyciele nie przyszli do szkoły. Metodą prób i błędów doszłam do wniosku, że jednak pójdę do szkoły i odpuszczę sobie czary.
        Wchodząc do kuchni, zobaczyłam jak Iris robi kanapki. Na szczęście nic nie wiedziała, że istnieje coś takiego jak czary. Wiedziała o tym moja,śwętej pamięci, mama. Tylko ona. Nawet tacie nie powiedziałam. Gdy umarła odziedziczyłam po niej moc. Uprzedziła mnie, że tak się kiedyś stanie, ale nie przeszkadzało mi to. Wręcz przeciwnie, byłam wziebowzięta. Gdy miesiąc po śmierci Ivone, zaczęłam opanowywać już zaklęcia, bawiłam się do upadłego moimi mocami. Uwielbiałam to. Ale oprócz praw, czarodzieje mają też obowiązki. Nie możemy swego istnienia wydać śmiertelnikom. Cieszyłam się, że nie jestem śmiertelniczką. W oprócz mnie nie było żadnego czarodzieja. Wiedziałam o tym, bo czarodzieje potrafią swych pobrateńców łatwo rozpoznać. Tak więc innymi czarodziejami, z którymi miałam kontakt, była rada. Są kimś w rodzaju szefów. Kontrolują działania czarodziejów i pilnują, aby nie robili żadnych głupstw.
                         Strasznie się ucieszyłam, ponieważ twarz Iris przybrała purpurowy kolor. Zdenerwowała się. Super, czekałam na to od samego rana.
-Co?-spytałam mierząc macochę od stóp do głów. Przyglądałam się jak ciemno-włosa wiedźma rozsmarowywuje masło na kromce chleba. Nagle wymierzyła do mnie nożem i wydedukowała:
-Ty wczoraj oglądałaś ostatnia telewizor.
-No, i co z tego?-spytałam wyciągając sok grejpfrutowy z lodówki i przekręcająć wieczko butelki.
-To, że zapomniałaś go wyłączyć. Był włączony całą noc. Teraz jestem ciekawa jaki rachunek przyjdzie nam zapłacić..- pożaliła się i owinęła starannie złożone kanpki w folię aluminiową.
-I po to budziłaś mnie-spojrzałam na niebieski zegarek na ręku-o 6.20? Mogłam jeszcze pospać przynajmniej do 7.- zarzuciłam Iris i schowałam sok spowrotem do lodówki.
          Zdenerwowana popatrzyłam za okno i westchnęłam głośno. Miałam jej niewyobrażalnie i serdecznie dość. Nikt nie działał mi na nerwy tak, jak ona. Czy James'owi potrzebna była do szczęścia ta jędza, skoro miał mnie?
          Gdy wybiegłam z domu zobaczyłam zmierzającą w moją stronę Roslyn. Była to moja najlepsza koleżanka, ale nie przyjaciółka. Nie lubiłam tego określenia i nie znałam do końca jego znaczenia. Czy przyjaciółką, bądź przyjacielem nazywa się osobę, przed którą nie ma się żadnych sekretów, i z którą  robi się rzeczy tak głupie, że aż nie do pomyślenia? Jeżeli tak, to ja nie miałam przyjaciółki. Przecież nie mogłam nie mieć swych sekretów, o których wiedziałabym tylko ja.
           Znudzona wybełkotałam:
-Siemasz, Roslyn.
-Cześć. Masz zadanie z matmy?-spytała.Wiedziałam, że zada mi to pytanie. Roslyn nie uczyła się najlepiej. Specjalizowała się w  modzie i pracy nad swym wyglądem. Ja z kolei robiłam za kujonicę, od dawania lekcji. Nie przeszkadzało mi to, ale powoli  nudziło.
-Jak zawsze. Dam ci w stołówce na lunchu.
-Dzięki. Jakoś matma mi nie leży...-wycedziła i porawiła długie blond włosy.
-Nie tylko matma.-szepnęłam do siebie pod nosem mając nadzieję, że nie usłyszała. Przez resztę drogi nie rozmawiałyśmy, tylko szłyśmy do szkoły, wpatrując się w swoje buty. Ona w  drogie adidasy, a ja w stare, zeszłoroczne trampki. Przed wejściem na dziedziniec dokładnie poprawiła różową bluzkę na ramiączkach i dżinsową spódniczkę. Przyglądałam sie z uwagą jej poprawkom, jednocześnie nie zwalniająć kroku. Próbując zrobić to samo, odgarnęłam z gładkiego czoła chebanowe, średniej długości włosy. Lubiłam tę subtelną czerń mych gęstych, lekko pofalowanych loków. Potem podciągnęłam wyżej niemodne dzińsy i zapięłam beżową kamizelkę na drugi guzik od dołu. Lubiłam swój styl, podobał mi się. Nie chiałam być kolejną lalunią, w różowych ciuszkach i bardzo rzucającym się w oczy makijażem. To nie ja, co to, to nie.
              Po dzwonku skierowałam się do klasy biologicznej i zajęłam miejce w ławce, w której siedziałam zawsze sama. Tak wolałam. Nie chciałam, by ktoś wiecznie zaglądał mi do zeszytu i spisywał moje notatki, bo sam nie uważał, i nie słuchał belfera. To nie fair.
             Znudzona wpatrywałam się, jak pani Georg wymachuje rękoma, próbując nam coś pokazać, i jednocześnie coś bełkocząć. Nagle z uwagi wyrwało mnie głośne pukanie do drzwi. Po chwili drzwi delikatnie się uchyliły, a do klasy weszło dwoje młodych ludzi, dziewczyna i chłopak. Ździwiłam się na widok ich śniadej i jakże przepięknie bladej cery. Chłopak wpatrywał się w klasę swymi wyłupiastymi i ciemno niebieskimi oczyma. Zgrabny nos zaczął się dziwnie marszczyć, jakby coś wąchał. Ręce trzymał wzdłuż tułowia. Stał w lekkim rozkroku, a ciemna blond grzywka, zwrócona w jego prawą zaczęła dziwnie odstawać. Umięśnione ramiona pokrywała ciemna bluzka na krótki rękaw. Miał na sobie dresowe spodnie w kolorze granatowym. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, jego nos znowu zaczął dziwnie drgać. Aby odwrócić moją uwagę od swego dzikiego zachowania, uroczo się uśmiechnął, co odwzajemniłam. Spodobał mi się, jak na pierwszy rzut oka.
            Następnie przeniosłam wzrok na brązowo-włosą piękność. Dziewczyna stała prosto trzymając w rękach torbę na książki. Rozmawiała z panią Georg, ale niestety nie wiem o czym, gdyż byłam zajęta rozważaniami na temat jej i jego wyglądu. Byli jak dwa anioły. Jedynie brakowało skrzydeł. Piękny uśmiech odwracał uwagę od całej reszty.. Piękne oczy, koloru także ciemno niebieskiego śmiały się do nauczycielki, a długaśny warkocz spływał prosto po jej wyprostowanych plecach. Zazdrościłam jej urody. Była nawet ładniejsza od Ros. Niedawno to ją uważałam za bardzo ładną. Tamtego dnia zmieniłam zdanie. Próbowałam rozpoznać w nich czarodziei, ale bezskutecznie. Okazali się być normalni, z mojego punktu widzenia.
-Proszę, zajmijcie miejsca.-rzekła pani Georg, wskazując ręką na pustą ławkę, z deka jakby przygotowaną specjalnie dla nich. Jak się później okazało, brązowowłosa pięknośc miała na imię Michelle, a jej brat-Steve.
                  Gdy urodziwe rodzeństwo zajęło miejsca, drzwi ponownie się uchyliły i do klasy bardzo powoli wszedł kolejny nastolatek, rozglądając się dokoła. On również miał bladą cerę i najpiękniejsze piwne oczy pod słońcem. Nieziemsko przystojny, pomyślałam. Gdy wybełkotał coś na podobieństwo przeprosin za spóźnienie stanął prosto, trzymając plecak w ręku, i czekając na odpowiedź nauczycielki. Prawie tak samo umięśniony jak, wnioskowałam-jego brat, delikatnie przymykał oczy. Był to najprzystojniejszy mężczyzna, bo wydawał się być bardzo dojrzały i męski, że mogłam go tak nazwać, jakiego kiedykolwiek widziałam. Nie mogłam oderwać moich, już nie tak pięknych oczu, od jego wystających kości policzkowych i zabawnie, choć uroczo sterczących delikatnie ciemno brązowych włosów. Budzącą podziw klatę pokrywała czarna bluzka z długim rękawem. Od pasa w dół, ciało przykrywały czarne, z jakiegoś dziwnego materiału spodnie. Po jego drogich ubraniach, wywnioskowałam, że musiał być bogaty. Nic to dla mnie nie znaczyło, lecz taka myśl przeszła mi po prostu przez głowę. Spojrzawczy na moment na panią Georg, usłyszałam jak mówi:
-Tam masz miejsce.- powiedziała i  wskazała ponownie ręką, tym razem na moją ławkę. Gdy to zobaczyłam, ocknęłam się i przestałam myśleć o pięknym nieznajomym. Niezbyt podobał mi się ten pomysł, ale nie zamierzałam stawiać oporu. Nieznajomy niezdecydowanym krokiem zbliżył się ku mojej ławce, poczym zajął miejsce tuż obok mnie. Rozejrzywszy się po klasie, zdałam sobie sprawę, że wszystkie dziewczyny mi zazdrościły, bo też pewnie nieznajomy wydał im się piękny. Nie przejełam się tym i słuchałam jak wychowawczyni dalej prowadzi lekcję.
              Christhoper, bo tak miał na imię piękny nieznajomy, chwilę się na mnie patrzył. Ale nie była to obserwacja z zaciekawienia, tylko jakby czegoś ode mnie chciał. Wydało mi się to bardzo dziwne. Może czekał, aż się odezwę? Albo może chciał  spisać notatki? Pomyślałam, że dałabym mu zeszyt, bo trudno  było oprzeć się jego urokowi. Przepiękne rodzeństwo Christhoper'a czasami patrzyło na niego, jakby z rozkazem w oczach. Mówiły coś w sylu" Nie możesz! Przecież wiesz, opanuj się!" Trochę zaciekawiona i jednocześnie zdenerwowana napięciem, wybiegłam z klasy dziesięć sekund przed dzwonkiem.
                Szłam przez zatłoczony korytarz, pełen hałasów i krzyków. Cały czas miałam przed oczyma jego twarz. Tę piękną twarz. Twarz Christhoper'a. Spodobał mi się. Zresztą pewnie nie tylko mi. Widziałam jak inne na niego patrzą. Jak prawie leci im ślinka. Przecież przy tych lalach nie miałabym szans w starciu o Christhoper'a.. Pewnie wybrałby jedną z tych lalek Barbie. Pogodziłam się z tym i skierowałam się na stołówkę, z nadzieją, że znajdę tam Roslyn.
                 Zaciekawiona wkroczyłam do stołówki. Spojrzałam na "nasz" stolik i zobaczyłam, że siedzi tam już cała nasza "paczka". Usiadłam na swoim miejscu. Po mojej prawej siedziała Deah, a po mojej lewej, Roslyn. Były to w prawdzie moje dwie najlepsze koleżanki, ale Ros była bliższa. Tuż  obok Deah siedział Johna, a za jego plecami z głową na stole odpoczywał Lucas. W pewnym momencie zauważyłam, że jedno miejsce jest puste. Miejsce Ashley. Johna niecierpliwie czekał, aż się pojawi. Widocznie stęsknił się za swoją dziewczyną.Tak, Aschley i Johna byli parą. I to jak dobraną! Tak się rozumieli, kochali, że czasami im zazdrościłam. Wtedy przeszła mi przez głowę myśl, żeby wyczarować sobie jakiegoś chłopaka ze zdjęcia czy coś. Przecież zawsze mogłam to zrobić. Mogłam także zapełnić sobie szafę modnymi ubraniami, ale wolałam siebie taką, jaką byłam. Odpowiadał mi mój styl.
                   Dzięki Bogu, Deah przerwała ciszę:
-Ej, widzieliście tych nowych?-spytała rozglądając się.
-Ta, z jednym siedzę w ławce.-wydedukowałam znudzona.
-Nie gadaj?! Z umięśnionym blondynem, czy przystojnym brunetem? A może z tą lalunią?!-pytała zaciekawiona Roslyn. Podniecały się tym jak głupie. W sumie Christhoper mi się podobał, ale to był tylko nastolatek. takich było pełno.
-Z Christhoper'em. Tym przystojnym, jak go nazwałaś..
-A może nie jest, co?-spytała ironicznie Deah patrząc się na Lucasa. Ten nie zwracał na nią uwagi tylko schował głowę w dłonie.
-Czy ja wiem..-zamyśliłam się, ale tak naprawdę to bardzo mi się podobał.
-Skąd oni w ogóle są? Ta lala powinna wystąpić w Miss World. A jakie szpilki miała.-szeptała Roslyn. Miały rację, ale nie chciałam tego dłużej ciągnąć, więc zmieniłam temat:
- Słyszałam, że za miesiąc jakaś imprezka ma być. Fajnie, co ?
-Fajnie, fajnie.-wtrącił Lucas, ni z tego, ni z owego.-moze Miss da  się zaprosić. Nie ulegnie mojemu urokowi, zobaczycie- Deah posmutniała. Od dawna wiedziałam, że podobał jej się Lucas, ale on ją po prostu olewał.
            Chcąc pomóc koleżance, wstałam i podeszłam do lady.  Rozejrzałam się i rzuciłam na Lucasa zaklęcie. Błysnął promyk, błyszczący wokół Lucasa. Zaklęcie działało. Były one często  bez sensu i mogliśmy je sami wymyślać, ale musiały być one mówione z pewnością siebie i odpowiednią tonacją. Gdy te warunki nie były spełnione zaklęcie nie działało. Zawsze wydawało mi się to proste, więc szło mi jak z płatka. Byłam pewna, że nikt nic nie widział, więc spowrotem usiadłam przy stole.
-Lucas, wiesz już kogo zapraszasz?-spytałam znając już odpowiedź.
-Tak.-odpowiedział przemieniony Lucas i spojrzał na Deah. Ta mało nie zemdlała.
-To, może nam powiesz?-drążyłam, chcąc ich po prostu sfatać.
-Chciałbym pójśc z Deah, jeżeli się zgodzisz.- rzekł do Deah a ta uśmiechnęła się od ucha do ucha i poprawiła kruczo-czarne włosy.
-Eee... yyy..
-Oczywiście, że się zgodzi. Jesteście umówieni.-dokończyłam za Deah, a ta na ułamek sekundy spojrzała na mnie. Wiedziałam, że była wdzięczna. Poklepałam ją po udzie i skierowałam się ku klasie bio-chemicznej. Byłam z siebie dumna, że pomogłam kolegom. Wiele dla mnie zanczyli, i chciałam ich szczęścia.
              Po szkole, chcąc nie chcąc musiałam wrócić do domu. Powrót do tej wiedźmy wcale mi się nie uśmiechał, ale co miałam zrobić. Z rozpaczającym wnętrzem wróciłam do domu. Poruszałam się jak ślimak, byle jak najwięcej czasu być poza domem.  James był jeszcze w pracy. W pracy, którą tak lubił. Pracował w banku, co dla mnie było nudne. Iris była redaktorką naczelną jakiejś gazety, której nigdy nie miałam i  nie będę miała w ręku. Niestety Wiedźma mogła pracować równiez w domu, przy komputerze. Tak strasznie tego nie lubiłam..
             Otworzywszy drzwi, oparłam się o futrynę i zaczęłam swój wewnętrzy monolog. Przez głowę przeszedł mi huragan splątanych i niespokojnych myśli. Niektóre myśli wiązały się z uroczą 3 nowych uczniów. Tak bardzo mnie ciekawili, że pomyślałam "a może znajdę jakieś odpowiednie zaklęcie i dowiem się czegoś o nich". Wiedziałam, że to nieuczciwe, ale co ta trójka śmiertelników mogła mi zrobić. W najgorszym wypadku, jakby bardzo nadepnęli mi na odcisk, pożegnaliby się z naszą, jakże nieuroczą szkołą. Dzięki mojej różdżce byłam niepokonana. Jeszcze byla jedna i chyba najlepsza ze wszytkich zalet czarodziejskich. Mianowicie od dziewietnastego roku życia czarodziejki przestawały się starzeć i  już na zawsze miały mieć  te dziewietnaście lat. "Czar" ten pryskał, kiedy czarodziej bądź czarodziejka zrzekli by się mocy, wtedy zaczęło by się ponownie starzeć. Inaczej trochę było u chłopców. U nich przestawało się starzeć  w wieku 21 lat.
                 Moje rozważania, na temat nieuczciwego życia, przerwała Iris wydzierając wiedźmowatą buzię:
-Właź do środka! Zimno na dworze, a ta drzwi otwiera na oścież. Zgłupiałaś?!-wydzierała się. Miałam ochote pomachać jej przed nosem moją różdżką, ale powstrzymałam się.
-No może ty.-wycedziłam siadając na kanapie i kładąc nogi na ławie. Włączyłam telewizor.
-Nie tym tonem, bo ojcu powiem!-zagroziła. Po chwili pokazałam jej kciuk uniesiony w górę, co miał oznaczać ironiczne "powodzenia".
-Ale ty pyskata jesteś. W ogóle nie podobna do ojca, pewnie to po mat..-urwała. Nie powinna tego mówić i dobrze o tym wiedziała.
-No, dokończ!-rozkazałam chłodno. W tamtym momencie naprawdę zaczęłam się zastanawiać, czy nie rzucić na nią zaklęcia.
-Wymsknęło mi się. Przepraszam.-zaczęła się jak  idiotka usprawiedliwiać. Pf! Też mi coś. Mogła sobie w buty wsadzić te przeprosiny. Potem ułożyła moje rozwalone na środku pokoju trampki.
-Masz  nie rozmawiać o mojej matce! Nigdy nie zajmiesz jej miejsca. Nie dorastasz jej do pięt!-krzyknęłam wzburzona. Widziałam, że w jej oku zakręciła się łezka i zaczęłam z deka żałować tego, co powiedziałam.-Lepiej pójdę już do siebie...-wybełkotałam, zabrałam plecak i pobiegłam na górę do swego pokoju.
              Byłam trochę zła na siebie, ale należało jej się. Teraz ja pouprzykszam jej życie, pomyślałam. Późnym wieczorem poszłam  spać i na dobre rozmarzyłam się o Christopher'rze. Oh, jakby mu było ze mną dobrze, pomyślałam. I tak, dając porwać się melancholii, odpłynełam w krainę snów.

------------------------------------------------------------------------


Mam nadzieję, że spodoba wam się pierwszy rozdział mojej książki. Opinię możecie wyrazić w komentarzach. Dzięki za odwiedzanie bloga <3 Nella.

czwartek, 19 kwietnia 2012